Przebieg i atmosferę rywalizacji w dyscyplinie ujeżdżenia przybliża tekst pt. Nowa kolekcja gwiazd autorstwa Małgorzaty Hansen. Jak przebiegała walka w konkurencji skoków przez przeszkody przeczytacie w artykule pióra Anny Stach pt. Nowe twarze, nowi medaliści, czyli mistrzostwa niespodzianek, a o starcie naszej ekipy napisał jej trener Rudiger Wassibauer.
   Z uwagi na obszerność materiału z tej najważniejszej europejskiej imprezy nie zmieścił się nowym numerze naszego miesięcznika wywiad z Andrzejem Lemańskim, który przeprowadziliśmy z nim w dniu pierwszego startu polskich skoczków w Windsorze.
   Zamieszczamy go w Internecie, umożliwiając tym samym poznanie wrażeń i odczuć tego sympatycznego, doświadczonego zawodnika.

ŚK: – Dosłownie za chwilę rozpocznie się pierwszy konkurs skoków tegorocznych ME z udziałem polskich zawodników. Rozmawiam z podporą polskiej ekipy, jednak w domowych pieleszach ośrodka Jantar w Smolicach. Co się stało?

A.L.: – Z tą podporą to może za mocno powiedziane. Na tegoroczne ME mamy bardzo silną ekipę. Myślę więc, że moja nieobecność nie będzie znacząco decydowała o osiągniętym przez polską reprezentację wyniku. Pewnie, że jest mi przykro z powodu mojej absencji w Windsorze. Jestem jednak w ciągłym kontakcie z drużyną. Trzymam bardzo mocno kciuki za nich wszystkich.
Oni doskonale o tym wiedzą. Ja z kolei doskonale wiem, że oni trzymają kciuki za mój szybki powrót do pełnego zdrowia.
Jesteśmy naprawdę bardzo zgranym teamem, grupą bardzo życzliwych sobie ludzi.
Przeżywam starty moich koleżanek i kolegów z drużyny chyba nawet mocniej, niż gdybym był tam − na miejscu.
Co prawda ten oficjalny start nastąpi dopiero za kilkadziesiąt minut, ale naprawdę żyję tymi mistrzostwami.
Wracając jednak do powodu mojej nieobecności, to cóż mogę powiedzieć?
To, że życie profesjonalnego zawodnika pięknej, jeździeckiej dyscypliny skoków przez przeszkody jest bardzo przyjemne − wiedzą wszyscy. Fakt, że jeździectwo, a szczególnie skoki przez przeszkody są dziedziną działalności człowieka, która niesie ze sobą duże ryzyko powstania urazu, umyka już powszechnemu odbiorowi jeździectwa.
Będąc zawodowym jeźdźcem i trenerem, narażony jestem codziennie na sytuacje, które niosą ze sobą ryzyko kontuzji.
Tak też było i tym razem. Wypadek, do którego w zasadzie nie musiało dojść (jak to najczęściej bywa) zdarzył się zapewne dzięki mojemu działaniu.
Wyglądało to tak, że dzień przed planowanym wyjazdem usiadłem na niedoświadczonego konia trenującej ze mną, również niezbyt doświadczonej amazonki.
Od jakiegoś czasu zgłaszała mi ona problemy ze skokami przez oksery. W mojej ocenie nadszedł właśnie ten czas, kiedy powinienem sam wsiąść na problematycznego konia i jej pomóc, jak również „z góry” samemu doświadczyć istoty problemu.
Powiedziałem, że nie musiało dojść do wypadku, ponieważ dwa skoki jakie oddałem na tym koniu przez okser nie były udane. Jednak brnąłem niejako dalej w ten problem i ostatni z zaplanowanych przeze mnie skoków zakończył się upadkiem wraz z koniem.
Wierzchowiec złapał drągi i przewrócił się na grzbiet wraz ze mną. Przez jakiś czas leżał tak, nie mogąc się podnieść, a ja pod nim.
Skończyło się bardzo szczęśliwie, naprawdę w tych okolicznościach bardzo szczęśliwie. Nietrudno chyba wyobrazić sobie znacznie bardziej dramatyczny scenariusz. Jestem więc bardzo szczęśliwy, że to tylko złamanie nogi, które niedługo minie i będę mógł powrócić do jazdy.
Co prawda, los wybrał sobie na to moje kolejne doświadczenie bardzo zły moment.  Wiadomo, Mistrzostwa Europy w Windsorze dla mnie już się skończyły.
W bardzo krótkiej przyszłości planowany jest niezwykle ważny wyjazd na zawody do Barcelony. Informacja o tym ukazała się zresztą na internetowej stronie „Świata Koni”. Przypomnę więc tylko krótko, że podczas tych zawodów będziemy walczyć o prawo startu w Superlidze. By to osiągnąć, liczyć się będzie w Barcelonie wyłącznie wynik drużyny, a indywidualnych startów tam nie będzie.
Z sześciu startujących ekip dwie uzyskają prawo startu w Superlidze.
Myślę więc, że moja obecność na tych zawodach bardzo by się przydała.

ŚK: – Czy mogę zaproponować, żeby do tematu zawodów w Barcelonie wrócić w dalszej części rozmowy, a teraz powrócić na parkury w Windsorze?

A.L.: – Proszę bardzo (uśmiech). W ramach tego powrotu chciałbym powiedzieć, że czuje się niemal tak, jakbym był tam na miejscu. Mam, można by powiedzieć, bieżący kontakt z ekipą za pomocą telefonu. Odbyłem na przykład dwie bardzo ciekawe rozmowy z Łukaszem Jończykiem. W przedwyjazdowych ustaleniach Łukasz miał podczas tegorocznych ME być rezerwowym jeźdźcem drużyny i startować w Windsorze indywidualnie.
Kiedy dowiedział się o mojej przygodzie natychmiast zadzwonił, żeby potwierdzić usłyszaną informację. Mimo mojego potwierdzenia i dosyć szczegółowej relacji, jaką mu przekazałem na temat tego, co się stało, po chwili ponownie sięgnął po telefon, żeby jeszcze raz usłyszeć, że to nie żart i ja naprawdę złamałem nogę. Po moim zapewnieniu o prawdziwości wypadku usłyszałem w odpowiedzi, że zepsułem mu cały wyjazd i nawet urlop, na jaki się wybiera bezpośrednio po zakończeniu ME. To oczywiście nieco żartobliwa ilustracja tego, co nas łączy w drużynie. Tej naprawdę niesamowitej więzi, poczucia wspólnego celu i wzajemnej troski.
Mam bardzo dobry, niemal bieżący kontakt z Krzysztofem Ludwiczakiem, który po zakończeniu wczorajszego startu w konkursie Warm Up zrelacjonował mi szczegółowo jego przebieg oraz własne odczucia. Mówił o świetnie przygotowanych podłożu i niezbyt trudnym parkurze oraz o tym, że stojące przeszkody nie miały nic, co straszyłoby konie. Jedyny problem, na który narzekali niektórzy ze startujących, to było sztuczne oświetlenie. Jednak wszystkie polskie konie dobrze skakały przy włączonych światłach.
W tych warunkach brakuje mi jedynie możliwości zobaczenia na własne oczy, jak to wszystko wygląda tam na miejscu. W tym temacie mam więc żal do redakcji ŚK:, że nie pojechała ze swoimi kamerami do Windsoru, by zrealizować to, co doskonale robicie – relację na żywo w Internecie (uśmiech).
To oczywiście tylko żart, ale poważnie mówiąc: jestem Wam bardzo wdzięczny za te przeprowadzane przez Was relacje. To naprawdę doskonała sprawa.

ŚK: – Żeby odejść trochę od tematu braku relacji internetowej z ME poproszę Cię zatem o krótkie przedstawienie drużyny, która niebawem rozpocznie swoje parkurowe starty na prywatnym terenie Zamku Windsor.

A.L.: – Zacznę może od amazonek. Ola Lusina po drugich w swojej karierze wygranych MP, po udanych startach zagranicznych czuje się mocna i dobrze przygotowana do tych ME. Dysponuje dobrym koniem, więc nic tylko trzymać kciuki za dobry występ tej pary.
Julia Zawada to najmniej doświadczony członek ekipy. Również dysponuje dobrym koniem i ma za sobą bardzo udane występy podczas zagranicznych startów. Brak rutyny u niej przejawia się tym, że zdarzają się jej jeszcze występy nieco gorsze i prezentowana forma nie zawsze jest równa. Pamiętać jednak należy, że jest to zawodniczka na dorobku i zbiera w tej chwili niezbędne doświadczenie do tego, by stać się w przyszłości gwiazdą parkurów. Występ w Windsorze będzie dla niej dużym testem.
Krzysztof Ludwiczak ma bardzo duże umiejętności, doświadczenie i dobrze przygotowanego konia. Potwierdzeniem tego jest choćby występ w Bratysławie, gdzie jego klacz świetnie skakała w dużych parkurach przez wszystkie trzy dni zawodów.
Wydaje mi się, że opanowanie i doświadczenie Krzysztofa będą miały duży wpływ na osiągnięty w ME wynik. My Lady to bardzo dobra klacz, aczkolwiek zdarza się jej czasem dosyć niespodziewanie zrobić kilka zrzutek w parkurze przez zostawienie zadniej nogi.
Czy objeżdżenie i rutyna jej jeźdźca pozwolą na uniknięcie tych błędów? Sam zadaję sobie to pytanie.
Łukasz Jończyk, którego przedstawiać chyba nie trzeba, to doskonały technik i natura wojownika, walczącego zawsze do końca. Kolejny medal z tegorocznych MP to dowód, że nawet bez swojego podstawowego konia jest groźnym przeciwnikiem w trakcie parkurowej rywalizacji. Moje małe obawy budzi jedynie forma Ritusa, który nie startował jakiś czas z powodu kontuzji. Pierwszy start po przerwie na tak trudnych parkurach to po prostu niewiadoma. Choć Ritus jest jednak bardzo dobrym koniem, więc po prostu zobaczymy, jak sobie poradzi w tej sytuacji. Jeśli nie będzie problemów z jego formą fizyczną i pewnie też psychiczną, to para ta może sprawić nam miłą niespodziankę. Ale jak już wspomniałem, po przerwie jego forma jest wielką niewiadomą.
Dzisiejszy konkurs szybkości 150 cm, otwierający rywalizację na ME jest najłatwiejszy z tych, z którymi przyjdzie się zmierzyć startującym zawodnikom.
Wydaje mi się, że nie sprawi on większych problemów naszym reprezentantom. Parkury o takiej wysokości konie polskich zawodników skakały przez ostanie dwa lata z jedną zrzutką lub na zero.
Oczywiście podczas zawodów tej rangi dochodzi jeszcze kwestia olbrzymiego obciążenia psychicznego startującego zawodnika, która może zaważyć na końcowym wyniku danej pary.
Jestem jednak dobrej myśli.
Z mojego doświadczenia wynika, że prawdziwym testem dla naszych zawodników będzie start w piątkowym konkursie 160 cm, którego wyniki liczyć się będą w klasyfikacji drużynowej i indywidualnej.
Jeśli się uda przejść do następnego etapu rywalizacji drużynowej, jak też i indywidualnej, to będzie dużym sukcesem polskiej ekipy.

ŚK: – Jak w Twojej ocenie wyglądają szanse ekipy Polski?

A.L.: –  Zacznę może od swojego rodzaju truizmu i powiem, że fakt zakwalifikowania pełnej drużyny na ME jest już sam w sobie wyznacznikiem jakieś małego sukcesu.
Proszę tego, co powiedziałem przed chwilą nie traktować jako zabezpieczenia przed ewentualnym złym wynikiem uzyskanym w Windsorze. Tak jednak wygląda prawda. Na zawody w rodzaju ME, MŚ jadą sami najlepsi, którzy pomyślnie przebrnęli przez gęste sito systemu kwalifikacyjnego.
Wracając jednak do wyniku naszych zawodników, jaki mogą uzyskać w Wielkiej Brytanii, to widzę raczej szansę na uzyskanie dobrego rezultatu w klasyfikacji drużynowej niż indywidualnej. Zespół, który będzie reprezentował barwy biało-czerwone to drużyna od dwóch lat startująca w konkursach PN na zawodach CSIO. To zgrana grupa, która często zajmowała miejsca blisko czołowych ekip naszego kontynentu.
Są więc przesłanki do tego, żeby mieć nadzieję na dobry występ.

ŚK: – Czy możesz wobec tego ten dobry wynik przełożyć na miejsce?

A.L.: – Hmm, nie jest to takie proste (uśmiech), ale powiem to w ten sposób: byłoby idealnie gdyby udało się uplasować w klasyfikacji drużynowej w okolicy dziesiątego miejsca, a pozycja w granicach 7-8 miejsca byłaby chyba szczytem marzeń. Trzeba jednak oprócz wiary w polską ekipę i wiary w cuda wykazywać trochę realistycznego spojrzenia.
Warto w naszych oczekiwaniach poskromić nieco marzenia o jakimś spektakularnym sukcesie w stylu złotego skoku Fortuny.
To nie ta dyscyplina. W jeździectwie, a zwłaszcza w skokach przez przeszkody trzeba potwierdzać swoje doskonałe przygotowanie w trakcie co najmniej trzech dni rywalizacji. Na ogół też „im dalej w las – tym więcej drzew”, czyli mówiąc inaczej, z każdym konkursem oprócz coraz większego zmęczenia koni wzrasta też trudność parkurów.

ŚK: – To może teraz z trochę innej beczki. Czy możesz powiedzieć, co czuje zawodnik, który włożył dużo wysiłku i zaangażowania w cały proces przygotowania i kwalifikacji do kluczowej w sezonie imprezy i po pomyślnym zrealizowaniu tych zamierzeń zostaje w domu na skutek odniesionej kontuzji?

A.L.: – Cóż mogę powiedzieć? Jest mi strasznie przykro, że nie pojechałem na te ME. Byłyby to moje drugie ME na tym koniu. Wydaje mi się, że Bishof jest do tej imprezy przygotowany bardzo dobrze. Oczywiście nie chcę teraz twierdzić, że gdybym pojechał, to skończyłbym ME w pierwszej dziesiątce lub przywiózł z Windsoru medal. To byłoby niepoważne − w moim odczuciu jakaś dziecinada. Myślę jednak, że mógłbym znacząco poprawić swój rezultat uzyskany dwa lata temu podczas ME rozgrywanych w Mannheim. Udało mi się wtedy zakwalifikować do startów ostatniego dnia mistrzostw. Mimo dobrych przejazdów, w których Bishof zrobił 3 zrzutki w trzech parkurach, ostateczne zajęte przeze mnie miejsce było odległe, bo byłem 44.
Mam wewnętrzne przekonanie, że w tym roku, dzięki dobremu przygotowaniu do imprezy byłbym w stanie poprawić ten wynik i uplasować się wyżej w końcowej kwalifikacji.
Jestem pewny mojego konia, który w trakcie startów przez minione dwa lata pokazał, że potrafi dobrze radzić sobie w wysokich konkursach.
Wielka szkoda, że mając do dyspozycji będącego w formie dobrego konia i samemu czując się pewnie, zostałem w domu. Łatwiej chyba byłoby mi sie pogodzić z tym wszystkim, gdybym dysponował bardziej przeciętnym wierzchowcem.
Mój występ w Mannheim w 2007 roku został przychylnie zauważony przez niemiecką prasę jeździecką. Przez minione 2 lata daliśmy sie poznać na europejskich hipodromach. Pewnie, że jeszcze nie wygrywamy tych najwyższych konkursów na najważniejszych zawodach. Ale przecież wszystko przed nami w tej kwestii (uśmiech).
W każdym razie jesteśmy dobrze rozpoznawalni na europejskich hipodromach.
Wracając jednak do tego, co czuję w tej chwili, to jest jeszcze jeden aspekt mojego pozostania w domu.
Bardzo dużo pomocy dostałem od Bohdana Sas-Jaworskiego, który w trakcie konsultacji ze mną pomaga mi od jakiegoś już czasu. Jazda konna na poziomie, który ja uprawiam, to konieczność stałego doskonalenia nie tylko koni, ale i siebie. Kto wie, czy nie przede wszystkim siebie. Nie jest możliwe robienie tego samodzielnie, bez kogoś doświadczonego i co najważniejsze − zaangażowanego. Mam więc wyrzuty sumienia, że ogrom pracy, jaki wspólnie włożyliśmy w przygotowanie mnie do tego startu, nie zostanie spożytkowany w Windsorze.
Oczywiście wiem, że tak bywa w tej dyscyplinie sportowej. Ale gdzieś w środku taka „szpilka” kłuje.

ŚK: – Co chciałbyś przekazać swoim koleżankom i kolegom z drużyny, gdybyś mógł to teraz zrobić?
 
A.L.: –Myślę, że na dzień dzisiejszy nie mogę im nic przekazywać. Każdy z nich wie, po co tam pojechał i co ma zrobić. Osobiście liczę na to, że będę mógł im serdecznie gratulować po zakończeniu mistrzostw − bez względu na osiągnięty wynik. Mam nadzieję, że ich przejazdy będą zauważane przez obserwujących zmagania w Windsorze jako dobre stylowo, z dobrze przygotowanymi do startu końmi. Nie zapominajmy o tym, że ME to są tylko zawody. Pewnie, że ważne, można powiedzieć, że bardzo ważne. Ale jak to na każdych zawodach, tak i na ME są zwycięzcy i ci którzy zajmują dalsze lokaty.
Naszym zawodnikom życzę jak najlepiej i... i jestem z nimi, bez względu na to, jak potoczy się rywalizacja. Jestem przecież członkiem, częścią tego wspaniałego zespołu.
Chciałbym podkreślić to raz jeszcze: jesteśmy teamem. Na dobre i na złe.

ŚK: – Czy możemy zatem powrócić do wątku startu w Barcelonie?

A.L.: –  Tak, oczywiście. Co mam powiedzieć?

ŚK: – Jak w Twojej ocenie wyglądają szanse polskiej ekipy na zakwalifikowanie się do Superligi? I gdyby się to powiodło, co dalej z tym faktem, czyli jakie to może przynieść konsekwencje?

A.L.: – Zacznę może od końca. Gdyby się udało zająć jedno z dwóch premiowanych awansem miejsc, to, mówiąc szczerze, będzie to bardzo duży problem. Problem dla władz PZJ, jak też dla samych jeźdźców.
Narodowa federacja drużyny, która zakwalifikuje się do startów w Superlidze musi podpisać zobowiązanie, że we wszystkich pięciogwiazdkowych zawodach CSIO wchodzących w skład cyklu, zespół zostanie wystawiony. Tych zawodów nie jest mało, a same konkursy, jak wszyscy zapewne wiedzą, rozgrywane są na najwyższym poziomie.
Tutaj rysuje się pierwszy z poważnych problemów. Polscy zawodnicy nie dysponują stawką zbyt wielu koni, które mogą chodzić tak poważne konkursy. Nie da się po prostu czterema końmi objechać całego sezonu z Superlidze. Jak widać brakuje nam jako krajowi niezbędnego do takich startów zaplecza.
Kolejna sprawa to fakt, że narodowa federacja kraju, który zakwalifikuje się do najlepszej dziesiątki na świecie zobligowana jest do przeprowadzenia na swoim terenie jednych zawodów pięciogwiazdkowych. To olbrzymie przedsięwzięcie nie tylko finansowe, ale też i organizacyjne. Czy jesteśmy do tego przygotowani? Odpowiedź nie jest wcale taka oczywista.
To jednak są problemy roku przyszłego. Dodać trzeba, że w tej chwili mocno hipotetyczne problemy.
Uważam, że warto i trzeba spróbować się zakwalifikować do Superligi, bo szanse na sukces są. Pewnie nasi konkurencji dysponują lepszymi, szybszymi końmi. Ale nawiązać różnorzędną walkę jesteśmy w stanie. Nie mamy chyba prawa, by oddać to walkowerem.

ŚK: – Dziękuję bardzo za rozmowę i życzę Ci szybkiego powrotu do zdrowia.

A.L.: – Ja również dziękuję i korzystając z okazji chciałbym bardzo serdecznie podziękować wszystkim za ciepłe, miłe słowa i życzenia powrotu do zdrowia, które padły na stronie internetowej ŚK, po podaniu informacji o moim wypadku. To bardzo miłe dla mnie i jeszcze raz wszystkim serdecznie za nie dziękuję.